Relacja: Męskie Granie w Krakowie — klasyka punka i muzyczny eklektyzm

Męskie Granie objeżdża Polskę już po raz ósmy, ale dopiero pierwszy raz udało mi się wybrać na tę imprezę. Po tym, co wczoraj dane mi było usłyszeć i zobaczyć trochę żałuję. Męskie Granie 2017 to koncertowa maszyna dopięta na ostatni guzik. Zarówno pod względem organizacyjno-technicznym jak i pod względem line-upu, który na żywo prezentował się znacznie lepiej niż na papierze. Koncerty wieczoru? Przede wszystkim Pink Freud / Punk Freud, Artur Rojek i wszędobylska Brodka.



Paulina Przybysz — Paulina się zradykalizowała i jesienią tego roku wydaje solową płytę, której zajawką był ten koncert. Muzycznie to zupełnie inne historia od dokonań Pinnawela, Rita Pax czy siostry Natalii. Paulina proponuje mix rapu, elektroniki, transowych bitów i wyrazistych kobiecych tekstów. Tekstów które nie są grzeczne i nie każdemu się spodobają. Całkiem ciekawie się to zapowiada.

Pink Freud / Punk Freud — To był cios. Zaimponowała mi się ta sympatyczna bezczelność Wojtka Mazolewskiego. Spodziewałem się koncertu typu „zagrajmy płytę od początku do końca”, a Pink Freud dorzucił swoje jazzowe trzy grosze do sztandarowych utworów polskiego punk rocka. A jakby tego było mało to do projektu zaproszono Tomka Lipińskiego, Roberta Brylewskiego, Tomka Budzyńskiego, Roberta Materę, Ziuta Gralaka i Alka Koreckiego. Na tapecie wylądowały kawałki Brygady Kryzys, Siekiery, Armii, Dezertera, Tiltu, które niekiedy odegrano podobnie do oryginału, a niekiedy mocno w nich pogmatwano dodając jazzowe elementy. Mimo jazzowych wstawek zespół pędził do przodu jak porządna punk rockowa lokomotywa, a takiego punkowego all stars bandu jeszcze na żywo nie dane mi było zobaczyć. Świetny koncert, świetny pomysł, a wykonanie mega profesjonalne. Usłyszeć takie numery jak „Siekiera”, „Niewidzialna armia”, „Centrala”, „To co czujesz, to co wiesz”, „Spytaj milicjanta” czy „Mój kraj” w takim wykonaniu to sama radość. To nie powinno być jednorazowe wydarzenie. Jak dla mnie - koncert wieczoru.


Karoosela — czyli pierwszy band, któremu dane było wystąpić na małej scenie Ż, grającej w czasie przepinek technicznych na scenie głównej. Nie słyszałem wcześniej tego bandu, a muzycy zdają się być już nie pierwszej młodości. Krótki, energetyczny set ze sprawnym rockowym graniem, które jakby poleciało w radiu to byłaby spora szansa, że dałbym głośniej. No i do tego fajne mięsiste brzmienie gitar. Pozytywne zaskoczenie. Zobaczymy co z tego wyrośnie.



Brodka — nie widziałem jeszcze słabego czy choćby przyzwoitego koncertu Brodki. Ta dziewczyna ma w sobie tyle energii i miłości do muzyki, że trudno przejść obok tego co robi obojętnie. Ostatnio jak ją widziałem to miała jeszcze bujne loki na głowie i była przed premierą „Clashes”. Dziś Monika bardziej zradykalizowała swój wizerunek, przez co trochę obawiałem się, że odetnie się od „Grandy” i skupi wyłącznie na najnowszym albumie. Tak nie było. Mimo tego, że koncerty na Męskim Graniu oscylują w granicach 45 minut to Monika idealnie zbalansowała proporcje między starym, a nowym materiałem. Choć taka „Granda” doczekała się nowego aranżu na mocno podkręconych obrotach. Jeśli szanujecie porządne, profesjonalne podejście do muzyki, a nie widzieliście jeszcze Brodki na żywo to najwyższy czas nadrobić te haniebne braki. Polecam.




Artur Rojek — czekałem na ten występ. Pamiętam koncerty Myslovitz z Rojkiem w składzie i zawsze była to czołówka polskich koncertowych zespołów. Solowy debiut Artura podchodził mi bardziej niż ostatnie dokonania jego macierzystej formacji, więc byłem ciekawy jak ten materiał wypadnie w wersji live. Rojek miał ostatnimi czasy chwilową przerwę w koncertowaniu, ale wrócił na scenę w dobrej formie. Emocjonalny, fachowy show, rozpoczęty od stonowanej wersji „Chciałbym umrzeć z miłości” Myslovitz, a zwieńczony coverem „CuCuRuCuCu Paloma” znanym z wykonania Julio Iglesiasa. Zaskakujący wybór. Lubię tego człowieka i szanuję jego artystyczne wybory. A tego Julia puszczam w niepamięć ;)


Kobieta Z Wydm —to było dziwne. Taki gatunek grania można określić muzyką dla krytyków muzycznych. Koncertowo to raczej wyzwanie niż zjawisko.

Hey — grupa w tym roku świętuje 25 lat na scenie i przyznam szczerze, że obecna forma zespołu odpowiada mi o wiele bardziej niż kiedyś. Nawet Kasia wydaje się bardziej, że tak powiem, ekstrawertyczna niż to niegdyś bywało. Muzycznie wszystko się zgadzało od początku do końca. Setlista skupiona na nowym materiale też bardzo dobrze się broni. Gościem specjalnym koncertu był raper Miuosh, który wykonał z Heyem kawałek „Tramwaje i gwiazdy”, który znalazł się na jego płycie „Pop” wydanej w tym roku. Koncertowa wersja podchodzi mi bardziej od studyjnej. Podobnie jak emocjonalne wykonanie „Arahji” Kultu, która ostatnio znajduje się na setliście Heya. Oj życzę Kazikowi takiej formy, bo z Kasią Nosowską na wokalu ten kawałek ma niezwykłą moc.


Pro8l3m — czyli finałowy występ na małej scenie. Najlepszym momentem tego koncertu był gościnny występ Brodki i wspólne wykonanie utworu „Saute”. To było naprawdę w porządku. Trochę dziwi mnie to ogólnopolskie podjaranie tym projektem, ale ze zjawiskami typu moda ciężko dyskutować. Formalnie jest w porządku, ale cały ten erotyczno-imprezowy klimat tekstów bardziej kupuję w klarownie prześmiewczej formie Braci Figo Fagot. W przypadku duetu Pro8l3m mam z tym lekki problem. To tak na serio czy jednak śmieszkujemy? Na płycie może udało się sprzedać jakiś w miarę spójny koncept, koncertowo jednak lekki Sebix.

Męskie Granie Orkiestra — to jest dopiero ciekawe wydarzenie. Spory tłum muzyków na scenie, mocny skład, a na tapecie znane rockowe kawałki. Ciężko było to wszystko spamiętać, bo co kawałek na scenie montował się nowy gość, a rozstrzał repertuarowy był naprawdę szeroki. Brodka wykonała np. „Tatę dilera” KNŻ i „Sic” Hey. Kev Fox zmierzył się z Rolling Stonesami. Organek wziął na siebie „Mamy forsę mamy czas” Dżemu i „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów” Myslovitz, w którym wsparła go Izabela Komoszyńska z Sorry Boys. Arkadiusz Jakubik z Dr. Misio usadził konkretnego kopa w „Nie wierzę politykom” Tiltu, a Piotr Rogucki wykonał między innymi „King Bruce Lee karate mistrz” Franka Kimono, a wraz z Mioushem dwukrotnie rozprawił się z „Hi-fi” Wandy i Bandy. Zwieńczeniem dzieła był promujący trasę „Nieboskłon”. Brzmiało to, wyglądało i robiło bardzo dobre wrażenie. Takie kolaboracje nie zdarzają się często.


Jeśli lista obecności na Męskie Granie 2018 w Krakowie już ruszyła to potwierdzam — będę na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz